Uważam za
aktualne i wielkiej wagi wszystkie pytania, jakie Tadeusz Bartoś¹ stawia w
artykule “Franciszek kontra Biskupi”, opublikowanym na internetowej stronie Przeglądu.
Jako
że żyjemy w okresie nacechowanym wielką dynamiką zmian zachodzących we
wszystkich prawie dziedzinach życia społecznego i jesteśmy również świadkami
zmian zachodzących w Kościele Katolickim, które zaczęły mieć miejsce po
wyborze nowego papieża - Franciszka, na pewno niezmiernie ważnym wyzwaniem dla
wszystkich katolików w Polsce (i nie tylko w Polsce!) jest wyrobienie sobie
pełej, obiektywnej i przede wszystkim sprawiedliwej opinii na ten temat.
Jestem
zdania, że im więcej wiemy na dany temat, tym szersze staje się pole naszego
widzenia i tym łatwiej jesteśmy w stanie znalezć obiektywne i prawdziwe
odpowiedzi na wiele nurtujących nas pytań. Powinniśmy więc otwarcie szukać
prawdy, zawsze odrzucając falsz i zwykłe domysły.
Przynoszę
wyżej wymieniony artykuł do blogu Indagações–Zapytania, aby ułatwić lekturę
tym, którzy jeszcze nie mieli dostepu do
tej materii.
Zachęcam
do spokojnej lektury.
WCejnóg
Przegląd - Tygodnik
Franciszek kontra biskupi
Napisał(a): Tadeusz
Bartoś w wydaniu
42/2013.
Komisja kardynałów pracuje nad
reformą kurii rzymskiej. W niedługim czasie przedstawi wnioski. Już teraz
jednak ciekawość skłania nas do prognozowania tego, co będzie. Jak daleko
sięgną zmiany i czy w ogóle są możliwe? „Dłużej klasztora niż przeora” – to
kościelne powiedzenie naświetla problem reformatora Franciszka. Dotychczas
udawało się jedynie tym, którzy dążyli do wzmocnienia władzy, jeśli więc dziś
spodziewamy się ruchu w przeciwną stronę, możemy sobie wyobrazić, z jaką siłą
przyjdzie śmiałkowi się zmierzyć.
Franciszek jest postrzegany przez kurialne
frakcje jako śmiertelne zagrożenie. Stosuje broń paraliżującą struktury
dyskretne i mafijne. Jawność. Codziennie relacjonuje mediom postępy z „pola
walki”. Kroki podejmowane przez papieża widzimy także w Polsce. To przez niego
pytamy biskupów, dlaczego jeżdżą tak drogimi samochodami i pobierają pieniądze
za usługi religijne.
Czego
możemy się spodziewać po Franciszku
Komisja kardynałów pracuje nad
reformą kurii rzymskiej. W niedługim czasie przedstawi wnioski. Już teraz
jednak ciekawość skłania nas do prognozowania tego, co będzie. Jak daleko
sięgną zmiany i czy w ogóle są możliwe?
Na początku zapytajmy z emfazą, czy
nie na tym polega urok tej najstarszej instytucji Zachodu, trwającej
nieprzerwanie od połowy pierwszego tysiąclecia, że nie podlega ona dowolnym
reformom, z nieodpartą siłą bowiem niesie w sobie logikę własnego systemu,
polegającą na kumulowaniu władzy, jej centralizacji, poszerzaniu wpływów, aż do
postulowanego stanu idealnego, którym ma być pełne zwierzchnictwo Wikariusza
Chrystusa nad całą ludzkością. Żeby Chrystus był „wszystkim we wszystkich”,
wyniesiony ponad ziemię jako Król i Pan. Wizja polityczna stapia się tu
idealnie z religijną.
„Dłużej klasztora niż przeora” – to kościelne powiedzenie naświetla wymownie
problem reformatora Franciszka. Dotychczas udawało się jedynie tym, którzy
dążyli do wzmocnienia władzy, jeśli więc dziś spodziewamy się ruchu w przeciwną
stronę, możemy sobie wyobrazić, z jaką siłą przyjdzie śmiałkowi się zmierzyć.
Trzeźwy osąd każe być sceptycznym. Oligarchiczna grupa rzymskiej kurii traci
przywileje, zmiany budzą więc opór. Ten zaś nie musi być jawny, skuteczna
obstrukcja polegać może na pełnym poparciu dla wniosków, uznaniu słuszności
kierunku, wsparciu i... robieniu swojego. Wychowani w autorytarnej mentalności
biskupi nie potrafią funkcjonować poza silnie zhierarchizowanym, poddanym
pełnej kontroli układem społecznym. Swoboda wypowiedzi i działania przeżywana
jest przez nich jako chaos i anarchia. Dobrze pamiętamy retorykę lat 80. w
naszym kraju, gdzie ówczesne władze systematycznie przed owym chaosem i
anarchią przestrzegały.
Papież mało strachliwy
Rozliczne wypowiedzi papieża Franciszka zaskakują, wymagają więc jakiejś
szerszej interpretacji. Na nią jednak jest za wcześnie. Znajdujemy się w ogniu
wydarzeń, w momencie wypowiedzenia wojny i rozpoczęcia pierwszych potyczek.
Papież przemawia do swoich gwardzistów, by nie ulegali plotkom, a więc by sami
nie plotkowali, nie knuli i mieli oko na tych, którzy knują, szemrają po
kątach, tworząc front opozycji. Papież dymisjonuje podejrzanych o pedofilię,
zamyka zagraniczne konta banku watykańskiego (dziś wysoce prawdopodobna jest
jego likwidacja – idea franciszkańska za tym przemawia). Codziennie dostajemy
nową porcję takich informacji.
Wydaje się, że Franciszek rozumie
mechanizmy rządzące kurią, mechanizmy władzy. Niewątpliwie jest więc
postrzegany przez kurialne frakcje jako śmiertelne zagrożenie. Tym bardziej że
starszy pan, wesoły, bezpośredni, sympatyczny, „niepompiasty” (przepraszam za
ten neologizm), jest w dodatku mało strachliwy. Stosuje broń paraliżującą
wszelkie struktury dyskretne, mafijne czy paramafijne. Jawność. Codziennie
relacjonuje mediom postępy na „polu walki”. W takiej sytuacji „spiskowcy”
(zwolennicy status quo) mają związane ręce. Bezradni we wzbierającej wściekłości,
miotać się będą przygnieceni logiką wydarzeń, na które nie mają wpływu. Światło
zabija podziemne zwierzęta, paraliżuje głębinowe ryby.
Franciszek krytykuje bez ogródek
wady kleru. To przez niego pytamy dziś biskupów, dlaczego jeżdżą tak drogimi
samochodami, dlaczego pobierają pieniądze za usługi religijne. Pytamy
„podpuszczeni” przez papieża, sprowokowani „niefrasobliwością” Jego
Świątobliwości.
Owszem, ogólne wypowiedzi o ubóstwie, naśladowaniu Chrystusa przez kapłanów,
które co roku pojawiają się w listach na Wielki Czwartek – to jest naturalne.
Ale żeby bezpośrednio czepiać się publicznie podwładnych, uderzać w miejsca
wrażliwe, odsłonięte, których nie sposób ochronić?
Franciszek łamie niepisaną zasadę
lojalności korporacyjnej, ową zmowę milczenia zżerającą niejedną grupę
zawodową, choćby lekarzy, którzy nic nie powiedzą w sądzie o błędach kolegów. Reakcją
kleru musi być frustracja i poirytowanie. Co ciekawe, powinno być także
osłabienie hamulców lojalnościowych. Nie należałoby więc nadmiernie się dziwić,
gdyby niektórym naszym hierarchom wymknęło się publicznie krytyczne słowo wobec
Franciszka.
Będą reformy
Czy papieżowi uda się reforma? Są argumenty przeciw, ale są też za. Badania
Yves’a Congara, wybitnego teologa katolickiego drugiej połowy XX w., wskazują,
że struktura władzy Kościoła katolickiego była z reguły emanacją (imitacją)
struktury władzy społeczeństwa danej epoki. W średniowieczu Kościół był
feudalny, w nowożytności stał się monarchią absolutną podobnie jak inne państwa
w Europie. Dzisiaj więc, w epoce demokracji, Kościół nolens volens także
upodobni się do otoczenia. W warunkach wolności autorytarne struktury na
zasadzie dekompresji są rozsadzane od wewnątrz. Zabraknie kadr wychowanych w
autorytarnych i patriarchalnych relacjach. Reakcjoniści buntujący się przeciw
zmianom sprowokowanym przez ostatni sobór nie mają w dłuższej perspektywie
szans.
Wszystko to oczywiście przy założeniu liberalnej tezy istnienia stałego postępu
społecznego, nieodpartej siły potrzeby wolności w człowieku, która stopniowo
będzie przezwyciężać potrzebę autorytarną, familiarno-zaborczą. Nie
zapominajmy: to założenie jest tylko wyrazem nadziei, nie istnieje dziejowa
konieczność.
Na
razie jednak zmienia się wyraźnie mentalność ludzi wychowywanych w duchu
wolnościowym. Coraz gorzej odnajdują się oni w autorytarnym świecie, w klimacie
braku szacunku dla odrębności i prawa indywidualnego wyboru sposobu życia. A
tradycyjne kuźnie autorytaryzmu, organizacje typu Opus Dei czy rekrutacja do
seminariów młodzieży z ubogich środowisk (zwłaszcza z Trzeciego Świata, lecz
także z Polski), dla której jest to awans i nauka życia od podstaw, mogą nie
wystarczyć.
Papież
Franciszek zapowiada reformy. I najwyraźniej jest zdeterminowany. Nie do końca
znamy ich kierunek, możemy się jedynie domyślać. Klarowna w jego przesłaniu
była dotychczas kwestia ubóstwa i powiązanego z tym, niech raz jeszcze użyję
nieistniejącego w języku polskim, brzydkiego jak noc słowa
„odarystokratyzowania” duchownych. A więc zmiany stylu bycia.
Tu
jednak nasuwa się istotne pytanie. Czy rzeczywiście są tak wielkimi wartościami
ubóstwo i owa niearystokratyczność, a więc pokora, uniżenie itp.? Czy bogactwo
i wyższość w hierarchii społecznej są czymś z gruntu złym? Te kwestie nie
pojawiają się w dyskursie publicznym, a powinny. Ryzyko resentymentu jest
bowiem przeogromne – nienawidzimy bogatych, bo sami nie potrafimy nimi być, czy
to z powodu lenistwa, czy nieudolności. Nie mogąc ścierpieć bogatych, mówimy,
że to złodzieje, ludzie z gruntu źli itd. Choć sam Franciszek kieruje się
raczej osobistym doświadczeniem nędzy Trzeciego Świata aniżeli jakimś poglądem
na temat „obiektywnej” wartości ubóstwa czy bogactwa.
Jest jeszcze tani sentymentalizm i pięknoduchostwo recepcji słów papieża.
Odbiorcy jego przesłania mogą wcielać je w życie za pomocą prostego
naśladownictwa. A więc stare buty, stary samochód, bezpośredniość kontaktów
telefonicznych itp., odgrywanie zaplanowanej roli, wzmożenie pozerstwa,
stylizowania się na ubogiego czy pobożnego – rzecz nieznośna w chrześcijańskiej
kulturze od wieków. Zachowujemy się tak, by spełnić oczekiwania otoczenia.
Tymczasem
bez zmiany społeczno-ekonomicznych uwarunkowań, popychających duchownych do
owego pompiastego stylu życia, reformy Franciszka mogą pozostać jedynie
pobożnym życzeniem. Jakie zmiany są potrzebne? Na dłuższą metę
najskuteczniejsza jest zależność ekonomiczna (przepraszam za pesymizm w ocenie
ludzkiej natury – bohaterowie, herosi to jednak przede wszystkim postacie z
budujących opowieści). Parafianie wypłacają pensję proboszczowi – i wymagają. Proboszcz
zatrudniony przez parafię na kilkuletnią kadencję będzie miły i sympatyczny, a
wynoszenie się nad pracodawcę nie będzie mu w głowie, bo można go odwołać
jeszcze przed końcem kadencji. Taka to dziwna jest ludzka natura i nie zmieni
się jej nawet największym zaklinaniem duchów.
To tylko jedno z możliwych rozwiązań – najprostsze, pewnie jest ich więcej. Czy
łatwo będzie wprowadzić podobne reformy? Z pewnością nie. Właśnie tutaj może
się potknąć reforma Franciszka. Psychika autorytarnego duchownego nie zniesie
takich rewolucji, raczej go rozbije, doprowadzi do stresu, depresji, utraty
woli życia. Postęp dokonuje się przez wymianę pokoleń.
Bez celibatu
Reforma dotychczasowego sposobu funkcjonowania Kościoła wymaga
rozhermetyzowania kasty zawodowej duchownych, którzy lojalność korporacyjną
przedkładają nad zobowiązania moralne i religijne. Zapewne papież Franciszek
jest tego świadom. Od czasu Soboru Watykańskiego II istnieją podstawy
teologiczne do pełnoprawnego uczestnictwa świeckich w zarządzaniu diecezją i
parafią. Z punku widzenia teologii katolickiej możliwe są wybory proboszczów,
biskupów, choć faktycznie potrzeba by zmiany prawa. Mówi się, że świecka
kobieta ma zostać kardynałem (bycie kardynałem to funkcja, a nie stopień
święceń). Wszystko to byłoby czynnikami osłabiającymi hermetyczność kasty
duchownych.
Formułę organizacji życia społecznego, w której proporcjonalnie wszyscy
członkowie społeczności mają wpływ na jej zarządzanie, nazywa się demokracją.
Słowo to jednak nie jest lubiane w środowiskach kościelnych, brzmi
niebezpiecznie, budzi obawy przed anarchią, zdobyciem wpływów przez ludzi
niepożądanych. To przesadne lęki. Problemem są mentalność i przyzwyczajenia.
Warunkiem sine qua non rozhermetyzowania środowiska duchownych jest zniesienie
celibatu. Bez tego żadna reforma nie może się udać. Duchowni
bez rodzin, zwłaszcza ci nastawieni na karierę w organach kościelnej władzy,
żyją głównie problemami swojej korporacji, nie mają życia osobistego, są
pozbawieni intymności i prywatności, co wzmacnia niepomiernie mechanizmy
zamknięcia, knucia, plotkarstwa. Jeśli papież jest świadom złożonego mechanizmu
instytucji kościelnych, a wiele wskazuje na to, że rozumie je lepiej, niżby
mogło się wydawać, niewątpliwie zniesie celibat.
Księża milczą
Kolejny
krok to sprzyjanie otwartej dyskusji. Promocja dialogu wewnątrzkościelnego,
miejsc debaty, gdzie każde pytanie może zostać postawione, a każda teza podana
w wątpliwość. W społeczności, w której nikt nie może powiedzieć spontanicznie i
bezpośrednio tego, co myśli, bo ryzykuje utratę stanowiska albo ostracyzm
środowiskowy, patologia opisywana barwnie przez Franciszka rozkwita bez
przeszkód.
Kościół katolicki cierpi na brak instytucjonalnej i efektywnej możliwości
wymiany myśli, zobowiązującej do wyciągania wniosków, wprowadzania zmian
poprzez głosowania proporcjonalne do stopnia zaangażowania w życie kościelne.
Chodzi o prawo do krytyki, która nie jest ryzykowna dla zabierających głos
(zwłaszcza duchownych), nie jest tłumiona – przeciwnie, jest formalnie wspierana.
W Polsce mamy ponad 20 tys. księży. Nie wszystkich cechuje mentalność
stronników ks. Rydzyka. Ich głosu jednak nie usłyszymy. Obowiązuje rodzaj zmowy
milczenia (ryzyko jest zbyt wysokie), nie porusza się kwestii kłopotliwych, nie
wypowiada własnego sądu. Nikt zresztą o to nie pyta przeciętnego wikarego bądź
świeckiego. Sytuacja taka, jeśli trwa odpowiednio długo, jest czynnikiem
demoralizującym. Zmienia osobowość człowieka, pozbawiając go samodzielności
myślenia, a także owej cnoty męstwa, bez której żadna z cnót nie potrafi
zakwitnąć. Za tradycyjnym katechizmem powiedzielibyśmy, że to grzech cudzy –
milczenie wobec zła.
Dziś jedyną możliwością oddziaływania na to, co się dzieje w Kościele,
pozostaje odwoływanie się do mediów. Nie ma innego publicznego forum, na którym
świeccy czy duchowni mogą zabierać głos, tak by ich usłyszano. Dlatego odważni
duchowni, np. ks. Lemański, ks. Isakowicz-Zaleski czy także ks. Mądel, odwołują
się do opinii publicznej. Jeśli jednak – z braku innych możliwości –
wewnętrzne problemy staną się przedmiotem ciągłej telewizyjnej debaty, będzie
to patologizujące dla środowisk kościelnych – wywoła nadmierne skonfliktowanie,
narastającą nieufność, aż do nienawiści, oskarżenia o zdradę itd. Media powinny
raczej relacjonować wewnątrzkościelną debatę, a nie ją organizować.
Odwaga staniała, wolno więcej
Oburzenie opinii publicznej wobec zakazów wypowiedzi nakładanych na niektórych
duchownych to nowość w naszym kraju. Tymczasem problem wolności wypowiedzi jest
dolegliwością Kościoła katolickiego od wieków. Nakazywano milczenie wybitnym
teologom XX w., twórcom tekstów soborowych. Kiedy niemiecki teolog Hans Küng
apelował o refleksję nad ośmieszającym Kościół dogmatem o nieomylności papieża,
został usunięty z katedry teologii. Nie było wtedy w naszym kraju obrońców
wolności słowa.
Dziś jest inaczej. Odwaga staniała. Coś nie do pomyślenia w przestrzeni
publicznej jeszcze kilka lat temu, przynajmniej do śmierci Jana Pawła II,
mianowicie otwarta krytyka Kościoła w głównych mediach, staje się chlebem
powszednim. Granica
wyraźnie się przesuwa. Wolno więcej. Dziennikarze robią się rezolutni, bo już
można, a tematy antyklerykalne okazują się chwytliwe. To, co było
kiedyś myślą wywrotową, staje się mainstreamem.
Nawet katoliccy publicyści, choć nie wszyscy, złapali wiatr w żagle. Pisze
Jarosław Makowski w kontekście zakazów nałożonych na ks. Mądela: „Skoro Bóg nie
nałożył człowiekowi granic w myśleniu, to tym bardziej jest dziwne, że kaganiec
na wolność myślenia zakłada Kościół”.
Czy jednak rzeczywiście dziwne jest, że Kościół nakłada kaganiec? Przecież robi
to od dawna. W Kościele katolickim brak wolności myślenia i wypowiedzi jest
normą (być może teraz to się zmieni, choć pewności nie ma). Wolności słowa
sprzeciwiał się Pius IX w słynnym Syllabusie, ścigał ją Pius X przy pomocy
Sapiniery. Każdy z następnych papieży, z wyjątkiem może Jana XXIII, miał swój
wkład w tłumienie wolności myślenia i mówienia w Kościele. Długi pontyfikat
Jana Pawła II doprowadził praktycznie do zaniku wolnej myśli teologicznej,
wychował natomiast całe pokolenie usłużnych karierowiczów (karierowicz to
człowiek, który nie mówi, co myśli, lecz mówi to, co przełożony chce usłyszeć).
Znającego historię teologa nie powinno więc dziwić, że „kaganiec na wolność
myślenia zakłada Kościół”. To elementarne reguły kościelnej dyscypliny
obowiązujące do dziś. Nie
da się uciec od tego problemu deklaracją o Bogu wolnomyślicielu. Trzeba by
śmielszej perspektywy – pytania o charakter związku Boga z Kościołem, czy
przypadkiem nie są już po rozwodzie.
Trzeba głębiej się zastanowić nad sensem kościelnego ducha. Ma
on swoje wewnętrzne autorytarne racje. Posłuszeństwo Bogu przez posłuszeństwo
przełożonym, dyscyplina, samowyrzeczenie – to serce katolickiej duchowości.
Przypomniał o tym trafnie bp Hoser w kontekście niesubordynacji ks.
Lemańskiego. Kościół nie jest z ducha wolności (ks. Lemański jakby nie do końca
się orientował, w jakiej organizacji funkcjonuje), a słowa o wolności w
dyskursie religijnym (np. „Prawda was wyzwoli”) mogą być mylące. To tzw.
wolność wewnętrzna, kwitnąca, jak uczy Kościół, tym bardziej, im bardziej ktoś
poddaje się zewnętrznej opresji autorytarnej struktury (a więc poleceniom
przełożonych, najlepiej niewygodnych, nieprzyjemnych itp.).
Tak
jednak być nie musi. I to może się zmienić.
Rewolucja w mentalności
Przemiany
dokonujące się w polskim społeczeństwie pokazują coraz wyraźniej, że
„demilitaryzacja” kościelnych struktur jest warunkiem koniecznym do zachowania
wiarygodności katolicyzmu. W naszym kraju trwa pełzająca rewolucja
mentalnościowa. Dzięki swobodzie wypowiedzi pojawiają się w przestrzeni
publicznej alternatywne wizje świata. Każdy mówi, co uważa, a niekiedy także
to, co mu ślina na język przyniesie.
Niechybnie więc coraz większa część opinii publicznej uznawać będzie za
groteskowy Kościół tłumiący swobodę wypowiedzi. Dawne czasy minęły
bezpowrotnie. Nie sposób dłużej kontrolować stanu umysłów Polaków, jak miało to
miejsce jeszcze w epoce pontyfikatu papieża Polaka, kiedy to polska dusza
trwała w harmonii religijnej jedności – pospołu wierzący i niewierzący,
praktykujący i niepraktykujący, z głębokim zrozumieniem wartości najwyższych.
Potrzeba zatem nowego otwarcia.
Papież Franciszek jest dla wielu wierzących nadzieją na zmiany. Ich możliwość
czy niemożliwość to pytanie, na które tekst ten miał odpowiedzieć, lecz
odpowiedzieć nie potrafił – pogubiony w argumentach za i przeciw. Przyszłość
pozostaje jednak wciąż czymś niepokojąco nieprzewidywalnym.
______________
¹Autor jest filozofem, profesorem
Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku